Witam państwa!

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie jestem profesjonalnym bloggerem i ewentualne wpadki proszę traktować z przymrużeniem oka ;) Mam nadzieję, że moje "wynurzenia" spodobają się chociaż połowie odwiedzających (lub przypadkowo znalezionych) mój blog. Posty o wszystkim, co tylko znajduję w internecie i w życiu. Dosłownie.
Jeżeli podoba się - dziękuje. Jeżeli nie - nie czytaj, zagraj w gry.pl.

niedziela, 19 lutego 2012

Zgodnie z dewizą "Nie ma to jak spacer z psem"...

     ...Zrobiłem tak samo. Problem tego, że nie mam psa udało mi się zlikwidować - pożyczyłem kundelka Pimpka od ciotki Krysi. I poszliśmy.
     Najpierw do parku. Pimpkowi bardzo się podobał (uwielbia skakać w krzaki i obszczekiwać przypadkowych spacerowiczów). Mi nawet też. Drzewa, ścieżki, plac zabaw... Plac zabaw! Jak tylko Pimpuś go zobaczył, ja odszedłem w niepamięć. Bo czy mogę porównywać się do wypełnionej piaskiem piaskownicy lub drewnianej huśtawki, którą można obgryzać? Na pewno nie. Poczekałem więc, aż mój kolega nahasa się do woli i ruszyliśmy dalej.
     Dalej było stare miasto. Tu pies był spokojniejszy (no, oprócz wspomnianego już szczekania na przechodniów). Wodził nosem po wybrukowanych chodniczkach, jakby szukając jakiegoś tropu. Ale nic nie znalazł. Może i na szczęście ;)
     Wracając do domu ciotki (kilka ulic dalej od mojej kamienicy, lecz trzeba się poświęcić - nocować z Pimpusiem nie będę) zaszliśmy do spożywczego: czekoladowy batonik dla mnie, saszetka karmy dla czwonożnego kolegi. Ciotka nie rozpieszcza go najdroższą, reklamowaną w telewizji karmą - niech ma pies coś z życia! W sumie, to możnaby mnie nazwać jego wujkiem, a co!
     A gdy wróciłem do domu, naszła mnie taka dziwna ochota na kupno własnego psa. Cóż, może kiedyś... Tylko gdzie ja znajdę takiego drugiego Pimpusia? Czyżbym musiał go sklonować?...